Photo by David Lezcano on Unsplash

Dziś nie będzie bajki. Nie będzie też podróży w czasie, ani nawet piosenki. Dziś będzie życie – prawdziwe, codzienne i nasze – rekruterów i kandydatów. Ależ ja długo zastanawiałam się czy napisać ten artykuł. Nie myślcie, że piszę go pod wpływem emocji – o nie. Emocje były miesiąc temu, dziś są refleksje i głęboka wiara w to, że ktoś będzie mógł skorzystać z moich doświadczeń. Tak więc, drogi kandydacie w rekrutacyjnym świecie – w tym artykule pochylam się nad Tobą i Twoimi działaniami.

Wiecie jaki w tym roku był październik – wyjątkowo ciepły i słoneczny. Pomyślałam sobie wtedy, że to dobry moment, żeby się trochę pourlopować. Jak pomyślałam, tak uczyniłam. Wniosek urlopowy złożony, a 2 dni później siedziałam w aucie jadąc do miejsca, które niedawno pokochałam. W tym momencie muszę się przyznać do jednej mojej słabości – jest nią LinkedIn. No tak polubiłam ten portal, że chociaż raz na jakiś czas muszę zerknąć ukradkiem, co ciekawego się dzieje. No a wtedy się zadziało. Dostałam kilka wiadomości od nowych osób, które myślą o zmianie pracy i chciały zapytać, czy przypadkiem nie prowadzę żadnego projektu zbieżnego z ich oczekiwaniami. Ja uwielbiam takie wiadomości, serio. One są dla mnie oznaką, że mi ufacie, jako osobie, która zajmuje się rekrutacją (a przynajmniej tak to sobie tłumaczę ;). To z kolei motywuje mnie do dalszego działania. Nie każdemu mogę zaproponować pracę, ale każdemu staram się odpisać (czasami z opóźnieniem), niekiedy coś podpowiadam, rekomenduję, itd. Tak samo było wtedy. Urlop, nie urlop, pomyślałam, więc odpisałam wszystkim osobom, że skontaktuję się z nimi za kilka dni. Jednak jeden z panów bardzo nalegał na telefon, bo jak sam stwierdził, zależało mu na czasie. A ja, tradycyjnie nie widziałam w tym problemu, więc zapoznałam się z jego cv i pół godziny później rozmawialiśmy przez telefon. To była ciekawa rozmowa, chociaż już w trakcie okazało się, że kandydat nie szuka pracy, a póki co po prostu się rozgląda. Ja nie prowadziłam żadnego projektu, który mógł go w tamtym momencie zainteresować, w związku z tym zapewniłam, iż skontaktuję się z nim, kiedy będę miała coś odpowiedniego. Dodatkowo zaproponowałam, iż mogę zarekomendować go innym rekruterom, bo być może ktoś z nich poszukuje akurat osoby o podobnym profilu. Grzecznie się pożegnaliśmy, a ja w końcu mogłam włączyć sobie muzykę i wrócić do odpoczynku. Dzień później otrzymałam od tego samego pana pytanie na LinkedIn jak z jego rekomendacją. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że jeszcze się tym nie zajęłam. Kolejnego dnia, ta sama wiadomość – czy już udało mi się go rekomendować. Tym razem odpisałam więc grzecznie, że jestem na urlopie i zajmę się tym, jak tylko wrócę do pracy.

„Proszę pani, to, że pani jest na urlopie nie oznacza, że nie może pani tego zrobić. To jest pani praca i pani obowiązek!” – taką oto otrzymałam odpowiedź 🙂

Cóż, zmroziło mnie, zatkało i zapowietrzyło jednocześnie. W sumie to nie wiedziałam, czy to żart, czy ten pan tak na poważnie albo czy może LinkedIn uruchomił nową funkcjonalność w postaci ukrytej kamery. No ale zdenerwowałam się, co tu dużo mówić. Kultura nakazuje jednak odpisać, dlatego wysłałam wiadomość:

„Proszę Pana, moje obowiązki ustalam wraz z moimi szefami. I oczywiście ma Pan rację – to, że jestem na urlopie wcale nie oznacza, że nie mogę tego zrobić. Mogę, tylko zastanawiam się, czy jeszcze chcę.”

Dużo różnych myśli było wtedy w mojej głowie. Moja wewnętrzna Ola robiła w najlepsze fikołki z frustracji, kiedy pomyślałam sobie, hola hola, dziewczyno, nie nakręcaj się niepotrzebnie! Zastanów się, co tu się właściwie stało. 

Nie ma rekrutera bez kandydata. 

W każdym moim artykule piszę o tym, jak ważne są relacje. Niezależnie czy mamy na myśli życie prywatne, sprzedaż, czy rekrutację. O tej ostatniej działce wiele mogę napisać, bo przekonałam się na własnej skórze jak to działa. Budując relacje nawet poprzez LinkedIn dzieje się tak, że kandydaci sami zgłaszają się do mnie z propozycją współpracy. Często, przy okazji projektów rekrutacyjnych, nie muszę nawet zamieszczać ogłoszeń na innych portalach, bo większość osób, których szukam jest tu. Trochę mnie już znacie, wiecie w jaki sposób pracuję, wiecie, że rekrutacja to moja pasja, że moim znakiem rozpoznawczym jest to, że zawsze publikuję widełki i daję feedback. Kiedy mogę pomóc, to robię to, często totalnie bezinteresownie. Działam tak, jak chciałabym, żeby ktoś działał dla mnie. Kandydaci to mój największy kapitał i jestem tego świadoma. I uwierzcie mi, coraz więcej rekruterów zaczyna to rozumieć. Zdaję sobie sprawę, że kiedy nie będzie kandydatów, ja także stracę pracę, dlatego szanuję ich.  A jak to jest z drugiej strony?

I odwrotnie.

Takich sytuacji jak ta, którą opisałam powyżej jest naprawdę wiele. Wiemy już, że my rekruterzy musimy wiele poprawić w naszych działaniach. Wiemy jakie popełniamy błędy – niestety nie wszyscy chcą je naprawiać. Ale przecież świat rekrutacji to także kandydaci, których zachowania nie pozostają obojętne dla pracy rekruterów. A te zachowania nie zawsze są w porządku. I o ile większość z nas była kiedyś w sytuacji kandydata, o tyle nie wszyscy mieli możliwość prowadzenia rekrutacji. I w tym momencie chciałabym pokazać Wam, jaka odpowiedzialność ciąży także na nas.

Rekomendacje.

Pamiętacie, jak pisałam w poprzednim artykule o nierozłącznej triadzie: pracodawca(klient)-rekruter-kandydat? Tu nie ma ważnych i ważniejszych. Każdy z nas ma taki sam cel – zatrudnienie. Kiedy prowadzę dany projekt, najczęściej przedstawiam klientowi 3-5 rekomendacji, wszystko uzależnione jest od stanowiska. To osoby, które są wyselekcjonowane przeze mnie i które najbardziej pasują do projektu. Wcześniej prowadzę wiele rozmów, zadaję dużo pytań, żeby jak najlepiej poznać kandydatów i zrozumieć ich motywacje. Dobry rekruter nie rekomenduje kandydatów tylko dla rekomendacji i dla statystyk, bo to nie jest w jego interesie – tak po prostu. Co z tego, że przedstawię klientowi 10 kandydatów i pomyślę o sobie, że jestem taka skuteczna, kiedy klient nie zdecyduje się na żadnego z nich? Co z tego, że nie przyłożę się do procesu, selekcję zrobię niedokładnie, a klient i tak kogoś zatrudni? Jest duże prawdopodobieństwo, że po miesiącu wróci do mnie z informacją, że ta osoba się nie sprawdza i będę musiała robić rekrutację od nowa, bo zawsze udzielamy okresu gwarancji. To nie jest optymalizacja pracy, o której tak często piszę. To niepotrzebne dokładanie sobie pracy, to rozczarowania po stronie klienta i kandydata, ale też zniechęcenie po mojej stronie. 

Rekruter myśli i przewiduje.

Dobrze, wiem, że nie odkryłam teraz Ameryki, ale nie wiedziałam jak inaczej mogę nazwać to, co siedzi w mojej głowie 🙂 Rekomendacje działają w dwie strony. Z jednej strony oczywiście polecam moim klientów potencjalnych kandydatów, ale przecież jednocześnie polecam kandydatom potencjalnego pracodawcę! Zdarzyło mi się już w mojej pracy, że pomimo, iż mojemu kandydatowi została złożona oferta pracy, to ja sama odradziłam mu przyjęcie jej. I nie oznacza to, że z klientem było coś nie tak. Po prostu w trakcie samego procesu poznałam lepiej funkcjonowanie firmy i doszłam do wniosku, że kandydat nie będzie się tam dobrze czuł. Jeśli pomyślimy o pracy, jako o miejscu, w którym spędzamy większość swojego czasu w tygodniu i jak o czynności, która ma spowodować, że będziemy mogli godnie żyć i jeszcze mieć szanse na przyjemności – to odpowiedzialność w mojej głowie wzrasta jeszcze bardziej.  Kiedy przedstawiam rekomendacje klientowi, są to osoby, za które w jakiś sposób ręczę. I to, że odpisałam panu z LinkedIna, że nie wiem czy jeszcze chcę go rekomendować, nie świadczy o mojej wyższości i o chęci pokazania mu gdzie jest jego miejsce. Od takich działań jestem daleka. Jednak w takim momencie, kiełkuje w mojej głowie myśl, czy taka osoba, nie zachowa się podobnie w przypadku klienta? Pojawia się ziarenko niepewności i wątpliwość, czy chcę podpisać się pod tym moim nazwiskiem. 

Jak postrzegany jest rekruter?

Zmiany na rynku pracy są potrzebne i to nie ulega wątpliwości. Niezależnie od tego czy mamy rynek pracownika, czy nie mamy – trzeba zacząć działać, żeby było lepiej. Ostatnio czytam mnóstwo treści o źle robionych rekrutacjach. Wiele osób uważa, iż rekruter musi coś dla nich zrobić, zapominając jednocześnie o tym, że nie są jedynymi kandydatami, z którymi rekruter rozmawia. Z drugiej strony – coraz więcej pojawia się informacji o zachowaniach kandydatów – i bynajmniej nie są to części chwalebne 🙂 CV z błędami, nieprzychodzenie na spotkania bez poinformowania, roszczeniowość… Standardowo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Obie strony mają swoje za uszami i powinny odrobić pewne lekcje. Chcę jednak, żebyśmy już teraz spróbowali lepiej się zrozumieć, bo to znacznie ułatwi naszą współpracę.

Jeśli jesteś rekruterem – dbaj o kandydatów, a nie będziesz musiał ich szukać. Sami do Ciebie przyjdą.

Jeśli jesteś kandydatem – zastanów się, czy gdybyś był na miejscu rekrutera, to czy zarekomendowałbyś takiego kandydata, jakim jesteś. Nie chodzi o to, żeby się podlizywać rekruterom. Pamiętaj, że rekruter to Twój partner w rozmowie – więc zachowuj się po partnersku.

Kimkolwiek jesteś – szanuj ludzi i uśmiechaj się 🙂 Masz dookoła mnóstwo fajnych osób!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *